Credo

Moje malarstwo to opowieść o poszukiwaniu siebie „…odkąd pamiętam, zawsze w moich dziecięcych szkicach pojawiały się bramy i okna… pojawiały się pojedynczo i w grupach, rysowane na kartkach, w zeszytach, na marginesach czytanych książek…niczym mantra wydobywająca się gdzieś z głębi podświadomości, chęć wyjścia, przejścia i znalezienia tych drzwi, które doprowadzą mnie do własnego  „ja”…”.

Najbardziej interesuje mnie człowiek, niekoniecznie pokazywany wprost, raczej podejmowane przez niego wybory i ich konsekwencje, dlatego często moje obrazy są malarską opowieścią o otaczającym nas świecie, o miejscach i tym co się tam zdarzyło, opowiadanych cicho przez pryzmat kontrastu światła i cienia.

W mojej twórczości możecie spotkać wielkoformatowe obrazy i murale pojawiające się obok szybkich szkiców i miniatur. Prace bardzo delikatne opowiadające ciekawe historie, jak i mocne fakturowe olbrzymy. Sięgając po format i medium, staram się podkreślić omawiany przeze mnie temat.

Sięgam po różne media tworząc cykle fotografii przedstawiające światy zamknięte, biorę udział w międzynarodowych konferencjach, gdzie prezentuje autorskie projekty, ale przede wszystkim maluje.

Szkic o malarstwie Beaty Zuby

Agata Wąsowska-Pawlik
Dyrektor Międzynarodowego Centrum Kultury Kraków

Beata Zuba, malarka, kobieta o niezwykłej wrażliwości, czuła niczym sejsmograf. Jej działalność artystyczna wyrasta z głębokiej potrzeby kreacji, wyrażenia własnych uczuć, które inspirowane są nie tylko ideami czy miejscami (jak choćby z podróży do Lizbony), ale często historią trudną, której wolimy nie pamiętać. Beata Zuba chce nas skłonić do namysłu nad naszą własną wrażliwością, naszym stosunkiem do „Innego”. W jednym z swoich autoportretów, stojąc w oknie odwrócona tyłem – podobnie jak postaci u Caspara Davida Friedricha czy Salvadora Dalego – zmusza nas do „patrzenia” wraz z nią, „wyjrzenia” poza siebie, wkroczenia na ścieżkę poznania.

Jednym z jej najciekawszych cykli malarskich jest „TAM” – obrazy inspirowane pobytem w zrujnowanym, byłym Zakładzie dla Nerwowo i Psychicznie Chorych Żydów „Zofiówka” w Otwocku. W czasie likwidacji otwockiego getta w sierpniu 1942 roku zamordowano tam większość pensjonariuszy, a następnie utworzono ośrodek akcji „Lebensborn”, która miała „dostarczać” III Rzeszy nowych germańskich obywateli. Beata maluje otwarte okna, często bez szyb, schody prowadzące donikąd, przestrzeń zdegradowaną i porzuconą. Jest jedną z artystek i artystów przetwarzających w swojej twórczości niewytłumaczalne doświadczenie Holocaustu. Jednakże Beata Zuba zastawia na nas pułapkę. Tworzy piękne, wysmakowane kolorystycznie kompozycje z chropawą fakturą. Jej obrazy uwodzą szarościami, plamą z widocznymi pociągnięciami pędzla. Jednocześnie poprzez motywy prowadzące „donikąd” Beata opowiada o tragedii ludzi skazanych podwójnie, za żydowskość i za chorobę. Malarka prosi: zajrzyj głębiej, zainteresuj się, pochyl. Czy naprawdę wyciągnęliśmy lekcję z historii i umiemy podejść z wrażliwością do ludzi chorych? Mimo swojego piękna, te obrazy nie powstały dla przyjemności oka. Należy je umieścić głęboko w duszy i pozwolić im działać.

W twórczości Beaty Zuby są także prace lżejszego gatunku. Jedną z moich ulubionych jest martwa natura z patelnią, jajkiem i stojącą, opartą o ścianę misą namalowana ciepło szarościami, brązami z akcentem bieli i żółcieni, płaskimi pociągnięciami pędzla. Przywodzi mi na myśl wanitatywne holenderskie martwe natury z ich ideą przemijalności, upływu czasu i marności życia. Chociaż zapewne Beata, frankofilka, zalicza ten obraz do gatunku nature morte, ja wolę widzieć w nim angielską still life. Spokojne życie, równowaga, wrażliwość na urodę chwili, to przecież też sprawy najważniejsze. Beata Zuba jest artystką dojrzałą, w jej przypadku brak młodzieńczego idealizmu jest wartością dodaną.

Schody pojawiają się na wielu jej obrazach. Zwykle malowane od dołu, z żabiej perspektywy, prowadzące w górę, często „donikąd”, do jakiegoś niewidocznego celu. Schody oznaczają wysiłek, konieczność wspięcia się, zmęczenia, a przynajmniej zadyszki. Beata Zuba, powtórzę raz jeszcze, mówi nam: musisz się wysilić, poznanie nie jest łatwe, ale nagrodą za trud są wiedza, emocje, umiejętności. Sztuka to wysiłek. To, co jedynie nam się podoba, nie jest w stanie nas zmienić. Rozwój, praca nad sobą, przemiana są sensem życia.

Na koniec kilka słów o portretach, których w jej dorobku niemało. Portrety rodziny, osób bliskich, przyjaciół, często uchwyconych w okularach. Okulary przesłaniają oczy, nie pozwalają wejrzeć w dusze portretowanych. W okularowych szkłach przegląda się malująca i są to moim zdaniem podwójne portrety: artystki i osoby – w czułej rozmowie. Tak też mogę określić jej malarstwo: czuła rozmowa. Jestem wdzięczna, że Beata Zuba mnie do niej zaprosiła.

Kraków, 1 stycznia 2018

Kilka słów o malarstwie Beaty Zuby

Prof. Zbigniew Bajek
Akademia Sztuk Pięknych w Krakowie
Wydział Malarstwa

Tak się złożyło, że od wielu już lat towarzyszę pracy artystycznej Beaty Zuba: była moją uczennicą na długo, zanim podjęła studia na Wydziale Malarstwa krakowskiej ASP; razem odwiedziliśmy ruiny szpitala psychiatrycznego w Otwocku, intensywnie przeżywając to, co zastaliśmy i to, co zdarzyło się tam kilkadziesiąt lat wcześniej; na moje zaproszenie uczestniczyła w kilku projektach artystyczno-badawczych z „wolnością” w tytułach („Labirynt Wolności” – Nowy Wiśnicz 2012, „Horyzont Wolności” – Radom 2013, „Szaleństwa Wolności – Łęczyca 2016). Z perspektywy czasu, widzę to wyraźnie, właśnie te wydarzenia miały znaczący wpływ na jej twórczość.

Wizyty w więzieniach – niezależnie czy zamkniętych czy zamieszkałych , wizyty w szpitalach psychiatrycznych rezonowały ze szczególną, społeczną wrażliwością malarki.

Konsekwencją takich „spotkań” – z miejscami i z ludźmi – był projekt „Tam” przygotowany z myślą o studiach doktoranckich. Żałuję, że nie doczekał się pełnej realizacji. Pisałem ponad 5 lat temu: projekt artystyczny Beaty Zuba zatytułowany „Tam” pozornie wpisuje się w ramy szeregu działań artystów polskich i europejskich, którzy pomimo, iż nie doświadczyli bezpośrednio koszmaru wojny, koszmaru holocaustu, czują potrzebę zabrania głosu w sprawie, która nigdy nie przestanie zajmować uwagi ludzi z racji na jej nieludzki /a przecież ludzki/ wymiar, z racji na „szaleństwo” w nią wpisane.
Jest jednak coś, co wyróżnia i odróżnia zamysł Beaty Zuba od twórczości chociażby Artura Żmijewskiego, Mirosława Bałki czy Wilhelma Sasnala: aktualny wymiar tego co zdarzyło się ponad pół wieku temu, a oznaczone było kryptonimem „T4”.

Ludzi o zaburzonych relacjach z rzeczywistością nie tylko że nie ubywa, ale przeciwnie: ich liczba w stosunku do liczby populacji rośnie. Choroby psychiczne, stany lękowe, depresje to najbardziej liczne dolegliwości dotykające szczególnie społeczeństwa wysoko rozwinięte.

Pył sadzy i popiołu wyniesiony z miejsc, o których wspomniałem wcześniej, osiadał na miejskich pejzażach, martwych naturach czy portretach artystki; sprawiał, że malowane przez nią obrazy niosły nutę melancholii, zadumy, refleksji. Pomimo kąpania wielu prac w promieniach słońca południa – Włoch czy Hiszpanii – nie udawało się zmyć z nich klimatów północy, chłodu pustki, bezmiaru bezdroży.

I dobrze. W dużej mierze „tonacje” prac Beaty Zuba decydują o ich niepowtarzalności; o ich przypisaniu do niej.

Ulubionymi motywami malarki są miejsca opuszczone, ale jednocześnie nasycone ludzką obecnością. Odrapane ściany „Zofiówki” skrywają i odsłaniają zarazem dramat ludzi podwójnie dotkniętych przez życie – dotkniętych chorobą i bestialstwem fanatycznych antysemitów.

Tragedia tego miejsca ma ciąg dalszy: przyglądając się ścianom byłego szpitala psychiatrycznego w Otwocku dostrzegłem w nich świeże rany – potężne dziury pomiędzy otworami wyłamanych drzwi i wybitych okien. Domyślałem się, co to oznacza… I nie myliłem się (potwierdzili moje przypuszczenia spotkani tam ludzie), współcześni poszukiwacze skarbów po zamordowanych Żydach, szukają ich zawzięcie rozpruwając mury rozsypującego się szpitala.

Zarejestrowane na obrazach i szkicach Beaty Zuba opuszczone podwórka krakowskiego Kazimierza, zniszczone klatki schodowe, puste oczodoły okien, odsyłają także do przeszłości, ale zarazem mówią o teraźniejszości – mówią o niej przewrotnie, bo te motywy znikają. Kazimierz powstaje z popiołów, otrzepuje się z kurzu, zmywa z siebie brud. Staje się „światowy”, ale jednocześnie coś ważnego z niego odpływa. Obrazy „kazimierskie” mają już wymiar historyczny, są dokumentem nieuniknionych zmian. Wierzymy, że zmian na lepsze.

Okna, bramy, schody – strefy „pomiędzy”: pomiędzy obecnością a niebytem, pomiędzy zniszczonym a ocalonym, pomiędzy paskudnym a pięknym, pomiędzy dobrem a niedobrem… obrazy niedopowiedziane, zawieszone. Pole semantyczne rozległe – podpowiedzi są, ale celowo niejednoznaczne. Niedopowiedziana jest także ich warstwa technologiczna – wydaje się, że artystka zatrzymała pracę nad płótnem, zawahała się, by nie powiedzieć za dużo… Pozostawiła szorstkość, miejscami zgrzebność, ślady zacieków.

Beata Zuba łączy w swoim malarstwie skrajne jakości technologiczne: laserunki i impasty. Spod cienko założonych warstw w wielu miejscach prześwituje zagruntowane płótno – ten zabieg nasyca obraz światłem, w innych zaś pojawiają się faktury, strupy, spękania i złuszczenia, jak na ścianach opuszczonych pomieszczeń, które ogląda i przeżywa. To potwierdza, jak mocno twórczość artystki wyrasta z obserwacji, z bezpośredniego doświadczenia dotykania świata.

W malarstwie krakowskiej artystki od zawsze obecne są martwe natury. Pomimo, że często mają akademicki rodowód, wyraźnie noszą na sobie piętno autorki – decyduje o tym ich kolorystyka, ich kompozycja i technika malarska.

Malarka podkreśla, że jej obrazy wcale nie odwołują się do świata martwego; są zdecydowanie o życiu, o jego fenomenie, który należy kontemplować, szanować… Są o wadze życia, którego piękno możemy odnaleźć w pozornie nieistotnych drobiazgach, wydawałoby się, bezwartościowych przedmiotach.

„Ludzki wymiar” jej obrazów ujawnia się także w portretach – zawsze interesował ją człowiek, zawsze przyglądała się też sobie. W bogatym zbiorze ludzkich wizerunków, liczną grupę stanowią autoportrety.

Doświadczać na sobie i przez siebie, by uwiarygodnić opowiadane historie…

Kraków, grudzień 2017 r.