Kilka słów o malarstwie Beaty Zuby

Prof. Zbigniew Bajek
Akademia Sztuk Pięknych w Krakowie
Wydział Malarstwa

Tak się złożyło, że od wielu już lat towarzyszę pracy artystycznej Beaty Zuba: była moją uczennicą na długo, zanim podjęła studia na Wydziale Malarstwa krakowskiej ASP; razem odwiedziliśmy ruiny szpitala psychiatrycznego w Otwocku, intensywnie przeżywając to, co zastaliśmy i to, co zdarzyło się tam kilkadziesiąt lat wcześniej; na moje zaproszenie uczestniczyła w kilku projektach artystyczno-badawczych z „wolnością” w tytułach („Labirynt Wolności” – Nowy Wiśnicz 2012, „Horyzont Wolności” – Radom 2013, „Szaleństwa Wolności – Łęczyca 2016). Z perspektywy czasu, widzę to wyraźnie, właśnie te wydarzenia miały znaczący wpływ na jej twórczość.

Wizyty w więzieniach – niezależnie czy zamkniętych czy zamieszkałych , wizyty w szpitalach psychiatrycznych rezonowały ze szczególną, społeczną wrażliwością malarki.

Konsekwencją takich „spotkań” – z miejscami i z ludźmi – był projekt „Tam” przygotowany z myślą o studiach doktoranckich. Żałuję, że nie doczekał się pełnej realizacji. Pisałem ponad 5 lat temu: projekt artystyczny Beaty Zuba zatytułowany „Tam” pozornie wpisuje się w ramy szeregu działań artystów polskich i europejskich, którzy pomimo, iż nie doświadczyli bezpośrednio koszmaru wojny, koszmaru holocaustu, czują potrzebę zabrania głosu w sprawie, która nigdy nie przestanie zajmować uwagi ludzi z racji na jej nieludzki /a przecież ludzki/ wymiar, z racji na „szaleństwo” w nią wpisane.
Jest jednak coś, co wyróżnia i odróżnia zamysł Beaty Zuba od twórczości chociażby Artura Żmijewskiego, Mirosława Bałki czy Wilhelma Sasnala: aktualny wymiar tego co zdarzyło się ponad pół wieku temu, a oznaczone było kryptonimem „T4”.

Ludzi o zaburzonych relacjach z rzeczywistością nie tylko że nie ubywa, ale przeciwnie: ich liczba w stosunku do liczby populacji rośnie. Choroby psychiczne, stany lękowe, depresje to najbardziej liczne dolegliwości dotykające szczególnie społeczeństwa wysoko rozwinięte.

Pył sadzy i popiołu wyniesiony z miejsc, o których wspomniałem wcześniej, osiadał na miejskich pejzażach, martwych naturach czy portretach artystki; sprawiał, że malowane przez nią obrazy niosły nutę melancholii, zadumy, refleksji. Pomimo kąpania wielu prac w promieniach słońca południa – Włoch czy Hiszpanii – nie udawało się zmyć z nich klimatów północy, chłodu pustki, bezmiaru bezdroży.

I dobrze. W dużej mierze „tonacje” prac Beaty Zuba decydują o ich niepowtarzalności; o ich przypisaniu do niej.

Ulubionymi motywami malarki są miejsca opuszczone, ale jednocześnie nasycone ludzką obecnością. Odrapane ściany „Zofiówki” skrywają i odsłaniają zarazem dramat ludzi podwójnie dotkniętych przez życie – dotkniętych chorobą i bestialstwem fanatycznych antysemitów.

Tragedia tego miejsca ma ciąg dalszy: przyglądając się ścianom byłego szpitala psychiatrycznego w Otwocku dostrzegłem w nich świeże rany – potężne dziury pomiędzy otworami wyłamanych drzwi i wybitych okien. Domyślałem się, co to oznacza… I nie myliłem się (potwierdzili moje przypuszczenia spotkani tam ludzie), współcześni poszukiwacze skarbów po zamordowanych Żydach, szukają ich zawzięcie rozpruwając mury rozsypującego się szpitala.

Zarejestrowane na obrazach i szkicach Beaty Zuba opuszczone podwórka krakowskiego Kazimierza, zniszczone klatki schodowe, puste oczodoły okien, odsyłają także do przeszłości, ale zarazem mówią o teraźniejszości – mówią o niej przewrotnie, bo te motywy znikają. Kazimierz powstaje z popiołów, otrzepuje się z kurzu, zmywa z siebie brud. Staje się „światowy”, ale jednocześnie coś ważnego z niego odpływa. Obrazy „kazimierskie” mają już wymiar historyczny, są dokumentem nieuniknionych zmian. Wierzymy, że zmian na lepsze.

Okna, bramy, schody – strefy „pomiędzy”: pomiędzy obecnością a niebytem, pomiędzy zniszczonym a ocalonym, pomiędzy paskudnym a pięknym, pomiędzy dobrem a niedobrem… obrazy niedopowiedziane, zawieszone. Pole semantyczne rozległe – podpowiedzi są, ale celowo niejednoznaczne. Niedopowiedziana jest także ich warstwa technologiczna – wydaje się, że artystka zatrzymała pracę nad płótnem, zawahała się, by nie powiedzieć za dużo… Pozostawiła szorstkość, miejscami zgrzebność, ślady zacieków.

Beata Zuba łączy w swoim malarstwie skrajne jakości technologiczne: laserunki i impasty. Spod cienko założonych warstw w wielu miejscach prześwituje zagruntowane płótno – ten zabieg nasyca obraz światłem, w innych zaś pojawiają się faktury, strupy, spękania i złuszczenia, jak na ścianach opuszczonych pomieszczeń, które ogląda i przeżywa. To potwierdza, jak mocno twórczość artystki wyrasta z obserwacji, z bezpośredniego doświadczenia dotykania świata.

W malarstwie krakowskiej artystki od zawsze obecne są martwe natury. Pomimo, że często mają akademicki rodowód, wyraźnie noszą na sobie piętno autorki – decyduje o tym ich kolorystyka, ich kompozycja i technika malarska.

Malarka podkreśla, że jej obrazy wcale nie odwołują się do świata martwego; są zdecydowanie o życiu, o jego fenomenie, który należy kontemplować, szanować… Są o wadze życia, którego piękno możemy odnaleźć w pozornie nieistotnych drobiazgach, wydawałoby się, bezwartościowych przedmiotach.

„Ludzki wymiar” jej obrazów ujawnia się także w portretach – zawsze interesował ją człowiek, zawsze przyglądała się też sobie. W bogatym zbiorze ludzkich wizerunków, liczną grupę stanowią autoportrety.

Doświadczać na sobie i przez siebie, by uwiarygodnić opowiadane historie…

Kraków, grudzień 2017 r.